tekst: Elżbieta Olak-Posacka

Grudzień, najciemniejszy miesiąc. Krótkie, często ciemne dni, długie, czarne noce. Zimno. W Skandynawii jeszcze bardziej niż u nas, będzie ekstremalnie – tak myślałam przed wyjazdem. To nawet dobrze, że doświadczymy czegoś innego, bo po Szwecji w Polsce będzie mi jasno. Zawsze cieszę się na podróż, na nowe doświadczenia, na odkrycia, spotkania. Już na lotnisku pozytywna wiadomość wypisana została na krześle: “nie siedź; przygoda czeka”. Tak właśnie jest, dlatego warto wyjeżdżać, poznawać, być w ruchu…

Szwecja o tej porze roku była dla mnie zaskoczeniem – tak, było faktycznie ciemno, dzień wstawał przed 9.00, a o 16.00 był znowu noc. Mieszkaliśmy w małej miejscowości, u rodzin, ja i pozostałe nauczycielki – w małym domku tuż nad jeziorem. Szkoła, gdzie mieliśmy zajęcia, mieściła się po drugiej stronie jeziora. Chodziłyśmy do szkoły na piechotę, ścieżką wokół jeziora, pod rozbielającym się powoli niebem. Bardziej w zimie, gdy jezioro zamarza – Anne, nasza gospodyni, chodzi przez nie na przełaj, bo lód jest na tyle mocny. W drodze mijali nas ludzie na rowerach, w deszczu, w śniegu. Podobno zmieniają opony na zimowe i jeżdżą przez cały rok. I pierwsze zaskoczenie – światło. Otóż w Szwecji wcale nie było ciemno. W każdym oknie każdego domu paliły się przez cały czas świeczki, lampki, złote gwiazdy. Na zewnątrz oświetlone były lampkami drzewa i budynki. Wszędzie w tej skandynawskiej nocy towarzyszyło nam ciepłe, złote światło…

Potem szkoła. Najbardziej spodobały mi się… drzewa rosnące w korytarzu szkolnym, przeszklony dach i znów, dużo światła. Te drzewa w środku! Po prostu cuda, nie mogłam się nimi nacieszyć. Oglądaliśmy szkołę, uczestniczyliśmy w lekcjach, mieliśmy okazję porównać system szkolny w Szwecji i w Polsce. Na każdym kroku nasz temat – zrównoważony rozwój, dbałość o ekologię, dostrzeganie tej potrzeby i nowych dróg, którymi możemy i musimy pójść, chcąc ratować naszą planetę. Jako wieloletnia wegetarianka niezmiennie zachwycała mnie oczywista możliwość wyboru dań w stołówce szkolnej i w ogóle wszędzie.

Uczestniczyliśmy w wielu ciekawych wykładach i prezentacjach, na przykład o nowych technologiach próbujących znaleźć nowe źródła energii. Zastanawialiśmy się nad zmianą stylu konsumpcji, który pozwoliłby nam przetrwać na Ziemi. Byliśmy gośćmi w Ratuszu, gdzie również oglądaliśmy nowe rozwiązania proponowane przez miasta w dziedzinie ekologii. Braliśmy udział w wielu warsztatach związanych z wielokrotnym, kreatywnym wykorzystaniem materiałów. Wysłuchaliśmy wspaniałych prezentacji przygotowanych przez polskich i francuskich uczniów. Zwiedziliśmy Park Narodowy. Akurat padał śnieg i mogliśmy doświadczyć piękna przyrody w stanie czystym, bez ingerencji człowieka, a potem zjeść posiłek na dworze. Zwiedziliśmy muzeum, skansen i bazę wojskową. Nawiązaliśmy przyjaźnie.

Potem mieliśmy jeszcze okazję zwiedzić dwa wspaniałe miasta: Kopenhagę z cudownym jarmarkiem świątecznym, kolorowymi, malowniczymi kamieniczkami i alternatywną dzielnicą, Christianią; oraz Malmo, gdzie obejrzeliśmy Muzeum Przyrodnicze, Muzeum Sztuki oraz Muzeum Techniczne. Trudno było z tych muzeów wyjść. Prawdziwa łódź podwodna, pojazdy z różnych epok, całe piętro, gdzie można było samodzielnie przeprowadzać eksperymenty, imponujący świat fauny i flory – to tylko niektóre z atrakcji. Można było tam zdecydowanie spędzić więcej czasu.

Anne – jedna z nauczycielek, które nas zaprosiły – nauczyła mnie, a potem całą grupę, robić anioły z kolorowych drutów. Spędziłyśmy jeden wieczór w ciepłym świetle świec, wyginając palcami drut w świetle świec i słuchając na YouTube naszych ulubionych angielskich wierszy. Była to magia w czystej postaci. Wyjechaliśmy z Vaggeryd obładowani prezentami, a co najważniejsze napełnieni światłem bijącym od ludzi o ciepłych sercach w zimnej, grudniowej Szwecji.